Przyczynowość kommemoracyjna

Przedmiot historii należy wyraźnie oddzielić od przedmiotu pamięci. Pojęcie przyczynowości kommemoracyjnej dotyczy zmieszania dwóch porządków: współczesnego oddziaływania przeszłości i siły minionej rzeczywistości. Upamiętniając, popadamy w pułapkę uproszczeń. Zadaniem pozostaje
zrozumienie komplikacji minionego świata.

Bez antysemityzmu Hitlera, jego postrzegania Żydów i ich przedstawienia jako globalnego zagrożenia dla Niemiec nie byłoby Holokaustu. Stwierdzenie to jest równoznaczne z określeniem warunku koniecznego dla niemieckiego projektu eksterminacji Żydów w Europie. Jednak wiarygodne wyjaśnienie każdego istotniejszego zjawiska historycznego musi być wieloczynnikowe, przeprowadzone w oparciu o splot rozmaitych związków przyczynowych, które razem okażą się nie tylko konieczne, lecz także wystarczające. Antysemityzm jako wyjaśnienie Holokaustu okazuje się zatem niewystarczający, choć na potrzeby jego upamiętnienia całkowicie wystarcza – a tak się niestety składa, że żyjemy w epoce pamięci, nie zaś historii. Kommemoracja nie potrzebuje adekwatnego wyjaśnienia katastrofy, a jedynie estetycznej możliwości przedstawienia ofi ar. Kiedy kultury pamięci wypierają dociekliwość historyczną, pojawia się zagrożenie, że historycy zaczną sięgać po te wyjaśnienia, które najłatwiej zakomunikować publicznie.1

W ciągu ostatniego dwudziestolecia Holokaust
urósł do rangi centralnego wydarzenia we współczesnej
historii Europy. Nim to nastąpiło, przez dwa
stulecia rolę tę odgrywała Wielka Rewolucja Francuska.
Francois Furet, wybitny historyk jej społecznej i intelektualnej
recepcji, pisał o zagrożeniach “historiografi i
kommemoracyjnej”, która najchętniej opowiada o tym,
co jest najuroczyściej upamiętniane.2 W przypadku Holokaustu
pojawia się problem, który można określić mianem
“przyczynowości kommemoracyjnej”, gdzie temu,
co najskuteczniej i najczęściej upamiętniane najłatwiej
przypisać funkcję przyczyny w syntezie historycznej.
Niebezpieczeństwo będzie tu polegać i istotnie już na tym
polega, że przyczynowość kommemoracyjna sprowadza
historię Holokaustu, zgodnie z przewidywaniami Hanny
Arendt, do rozważań nad współczesnymi emocjami.3

Epistemologia kolonialna

W pierwszych dekadach powojennych dzieje
Holokaustu były w niemieckiej historiografi i narodowej
niemal nieobecne. W latach 70. i 80. historycy niemieccy
prowadzili debatę zwaną sporem “intencjonalistów”
z “funkcjonalistami”, którzy podkreślali, odpowiednio,
bądź osobiste uwarunkowania dojścia do władzy Hitlera
i rolę jego wyborów, bądź też trwałe mechanizmy i kreatywność
niemieckich instytucji państwowych. Debatę
kontynuowano w latach 90., kiedy Holokaust zaczął defi
niować epokę nazistowską. Kwestią zasadniczą było na
tym etapie pytanie o rolę Hitlera i innych przywódców
nazistowskich w rozpoczęciu ideologicznie zdeterminowanego,
masowego mordu na Żydach, w odróżnieniu
od inicjatyw podejmowanych w obrębie instytucji w odpowiedzi
na problemy ekonomiczne i militarne. Spór
między intencjonalistami i funkcjonalistami, zarówno
w jego wcześniejszych, jak i późniejszych wersjach, został
rozstrzygnięty w sposób wysoce zadowalający w publikacjach
z zakresu historii niemieckiej autorstwa Iana
Kershawa i Petera Longericha.4

Choć intencjonaliści i funkcjonaliści znajdowali
się po przeciwnych stronach sporu, jawne różnice
między nimi maskowały pewną fundamentalną cechę
wspólną: upodobanie dla historii pisanej od wewnątrz,
z perspektywy psychologicznej i narodowej, w przeciwieństwie
do ujęcia zewnętrznego, socjologicznego
i transnarodowego. Intencjonaliści i funkcjonaliści różnili
się wprawdzie rozumieniem sposobu, w jaki Niemcy zdobyli
władzę nad ogromną częścią Europy, wspólnie jednak
zakładali – a dotyczy to nawet prac najbardziej udanych,
zawierających najbardziej przemyślane interpretacje – że
kwestię tę można rozstrzygnąć na podstawie źródeł
zamkniętych w granicach światopoglądu niemieckiego,
w obrębie którego wyrosły i który wyrażały.
Ponieważ większość uczestników tej debaty
polegała na oficjalnych źródłach niemieckich, ich dyskurs
przyjął implicite charakter psychologiczny. Czym innym
jest jednak dokumentowanie i interpretacja tego, jak
Niemcy postrzegali świat i jak go chcieli przebudować,
czym innym zaś faktyczne opisywanie i interpretowanie
świata. Po wrześniu 1939 roku niemieccy przywódcy
i niemieckie instytucje napotkali aktorów i siły od siebie
niezależne, znajdujące się poza ich kontrolą i nieobjęte
ich przewidywaniami. Oczywiście ze źródeł niemieckich
dowiemy się, że polski rząd odrzucił sojusz z Niemcami
w 1939 roku, a Armia Czerwona obroniła Moskwę w 1941
roku, jednak żaden historyk posługujący się wyłącznie
źródłami niemieckimi nie jest w stanie zrekonstruować
świata, w reakcji na który powstały te źródła. W istocie
bowiem nawet subiektywna strona tych wydarzeń,
a więc kwestia niemieckich celów i odczuć, pozostanie
dla nas nieprzejrzysta, jeżeli nie pozyskamy skądinąd
pewnego pojęcia o zaskakującej, a zarazem niepodważalnej
rzeczywistości, z którą Niemcy się zderzyli i do
której musieli się ustosunkować, nawet jeżeli nie zawsze
potrafili ją adekwatnie opisać.

Choć trudno by dziś nam było znaleźć historyka
gotowego przyznać się do stosowania w swojej pracy
pojęcia cywilizacji, tak naprawdę metodologia historiografii
Holokaustu często się na nim opiera. W wyniku
uzależnienia od źródeł niemieckich, koniecznych, acz niewystarczających,
historiografia ta stanowi potwierdzenie
poglądu o istnieniu pojedynczej cywilizacji, niemieckiej
bądź zachodniej. Historycy Holokaustu posługują się
rzecz jasna źródłami niemieckimi w sposób krytyczny,
w obu znaczeniach tego słowa. Za oczywiste uznają jednak,
w sposób niedopuszczalny w pokrewnych obszarach
badań historycznych, że rzeczywistość podboju została
wyczerpująco opisana w dokumentach zdobywców.
Narracja, zbudowana w oparciu o pojęcie cywilizacji,
opowiada o moralnych i imperialnych nadużyciach, jakim
cywilizacja ta została poddana, oraz o wynikającym stąd
metafizycznym i fizycznym upadku. W myśl tej zasady
historycy niemieckiej cywilizacji opisują nadużywane
instytucje (jak w pionierskiej pracy Raula Hilberga)
bądź wyodrębniają i analizują przyczyny “negatywnego
zwrotu” w rozwoju tej cywilizacji (jak we wszystkich
adaptacjach idei Sonderweg), albo też uznają cywilizację
niemiecką za szczególny, skrajny przejaw ogólniejszych
zjawisk nowoczesnej alienacji, koncentracji i destrukcji
(Hannah Arendt). Aby jednak dana cywilizacja mogła
upaść, ujawnić swoje sprzeczności bądź osiągnąć nowoczesną
dojrzałość, musi najpierw zaistnieć. Bez założenia
o istnieniu niemieckiej cywilizacji, jak również o istnieniu
cywilizacji jako takiej, narracyjna oś ofiary całopalnej
byłaby pozbawiona sensu. Sama już zresztą narracyjna
klarowność historii o Holokauście powinna budzić naszą
podejrzliwość.5

Uderzającym rysem tradycyjnej metodologii
jest epistemologia kolonialna: niebudzące skrupułów
wykorzystywanie źródeł niemieckojęzycznych do opisu
wydarzeń rozgrywających się poza Niemcami i dotykających
nie-Niemców. Dwóm pokoleniom historyków
udało się już dokładnie pokazać, że historia kolonialna
wymaga metodologii wieloogniskowej. Jest to rzecz niepodlegająca
dyskusji dla większości, jeżeli nie dla wszystkich
historyków kolonializmu – wyjąwszy historiografię
imperium nazistowskiego w Europie Wschodniej. Dla
przykładu: historie nowożytnych rządów brytyjskich
w Azji południowej z reguły pisane są nie tylko na podstawie
oficjalnych źródeł brytyjskich, lecz także źródeł
w językach lokalnych. Coraz trudniej opisywać dzieje imperium
hiszpańskiego w obu Amerykach z pominięciem
populacji indiańskiej i afrykańskiej. Nawet historiografia
kolonizacji Ameryki Północnej stała się wielojęzyczna,
a najnowsze, znakomite studia na ten temat powstały
w oparciu o francuskie, hiszpańskie i lokalne źródła. Na
tej samej zasadzie historia imperium nazistowskiego
w zachodniej Europie została napisana na podstawie
miejscowych źródeł – prace Roberta Paxtona o Vichy
nie mogłyby powstać bez uwzględnienia źródeł francuskich.6

Większość historyków odradzałaby pisanie pracy
o historii francuskiej kolaboracji lub francuskim ruchu
oporu doktorantom nieznającym francuskiego. Problem
ten odnosi się w o wiele większym stopniu i w znacznie
szerszym zakresie do wschodniej części imperium niemieckiego
niż zachodniej przede wszystkim dlatego, że
Holokaust miał miejsce we wschodniej Europie i dotyczył
w przeważającej mierze Żydów wschodnioeuropejskich.
A zatem w historiografii europejskiego kolonializmu istnieje
obecnie tylko jeden wyjątek od zasady nakazującej
oddać głos miejscowej ludności, a co więcej – dotyczy on
przypadku najistotniejszego.

W historiografii kolonializmu odpowiedzią na
historię pisaną z imperialnej perspektywy jest z reguły
historia społeczna. Ale historia społeczna jakiego społeczeństwa?
Jednym z drugoplanowych wątków Historikerstreit
[sporu historyków] w Niemczech Zachodnich
w latach 1986 i 1987 była ocena Alltagsgeschichte, czyli
historii życia codziennego Niemców w trakcie II wojny
światowej.7
Czy jest moralnie akceptowalne, pytali wówczas
krytycy, opisywanie życia porządnych rodzin i ich
lokalnych utrapień w tym samym czasie, gdy Niemcy
przeprowadzali eksterminację Żydów?8
Czy nie oznaczałoby
to, że można napisać historię społeczeństwa
w izolacji od największego w dziejach horroru, rozpętanego
przez jego państwo? W oczywisty sposób historia
społeczna Niemców jako Niemców nie jest w stanie
przezwyciężyć epistemologii kolonialnej. Ważnym natomiast
krokiem, który w ciągu ostatniego dwudziestolecia
uczyniła większość autorów popularnych i syntetycznych
historii Holokaustu i Trzeciej Rzeszy, było uwzględnienie
doświadczenia niemieckich Żydów. Może to pozwoli pokonać
ograniczenia epistemologii kolonialnej?
Richard Evans poszerzył zakres historii społecznej,
pokazując, w oparciu o pierwszoosobowe relacje
Niemców, w tym również pochodzenia żydowskiego,
wpływ dojścia do władzy Hitlera i konsolidacji jego
reżimu na ich codzienne życie i na nich samych, podważając
tym samym kategorię normalności, zakładaną
przez naiwną Alltagsgeschichte z lat 80. Nadal jednak
chodziło o zastosowanie metod historii społecznej na
poziomie narodowym, a nie europejskim, po raz kolejny
umacniających paradygmat niemieckiej cywilizacji.
W trzecim tomie swojego studium Evans nadal traktował
Niemców jako zróżnicowane społeczeństwo wymagające
zniuansowanych badań, zarazem jednak opisywał
podbite przez Niemców społeczeństwa sąsiedzkie przy
użyciu obiegowych (i nieprawdziwych) stereotypów.
Saul Friedländer zmierzył się z tym samym problemem,
wpisując – z niespotykanym wcześniej sukcesem narracyjnym
– życie codzienne niemieckich Żydów w historię
politycznego antysemityzmu i masowych mordów na
ludności żydowskiej. W jego syntetycznej wizji, podobnie
jak w dziele Evansa, historia społeczna nie oznacza
sztucznej separacji Niemców i ich ofiar, lecz uzupełnienie
dziejów Zagłady o wymiar ludzkiego doświadczenia.
Jednak uznanie doświadczenia niemieckich Żydów za
klucz do Holokaustu również ma swoje ograniczenia
i pod wieloma ważnymi względami nie tyle przezwycięża
epistemologię kolonialną, ile ją utrwala.9
Historie Holokaustu, uwzględniające niewielkie
społeczności niemieckojęzycznych Westjuden i marginalizujące
większe grupy Ostjuden, posługujących się
językiem jidysz lub rosyjskim, tak naprawdę umacniają
paradygmat cywilizacji. U większości czytelników publikacji
poświęconych historii Holokaustu niemieccy
Żydzi budzą bezwarunkową sympatię, z tego powodu,
że prowadzą swojskie, mieszczańskie – a zatem cywilizowane
– życie. A jednak, niezależnie od komfortu
estetycznego, jaki ona zapewnia, narracja skoncentrowana
na niemieckich Żydach wywołuje u odbiorców
przekonanie, że byli typowymi ofiarami Holokaustu,
którymi oni pod wieloma obiektywnymi względami
nie byli. Około 97 procent ofiar Holokaustu nie mówiło
po niemiecku. Doświadczenia niemieckich Żydów pod
rządami nazistów – okrutne, poniżające i niejednokrotnie
śmiertelne – różniły się w sposób uderzający od
doświadczeń znacznie liczniejszych grup Żydów wschodnioeuropejskich,
stanowiących przeważającą część ofiar
Holokaustu. Po pierwsze, większość niemieckich Żydów
przeżyła. Po drugie, niemieccy Żydzi mieli kontakt z władzą
niemiecką wewnątrz Niemiec, o ile tam pozostali,
aż do momentu emigracji lub deportacji równoznacznej
ze śmiercią. Mogło to oznaczać nawet dwanaście lat
życia pod rządami Hitlera, a zazwyczaj nie mniej niż
osiem. Natomiast większość Żydów z populacji wschodnioeuropejskich
ginęła w ciągu trzech lat od pierwszego
kontaktu z władzą niemiecką, w tym około miliona
w ciągu sześciu miesięcy od pierwszego kontaktu. Latem
1941 roku w ciągu dwóch miesięcy od pierwszego
kontaktu z siłami niemieckimi zginęło więcej wschodnioeuropejskich
Żydów niż Żydów niemieckich w ciągu
całego Holokaustu. Niemieckich Żydów mordowano jako
Żydów w większej skali dopiero po tym, jak rozpoczął
się Holokaust na okupowanych terenach Związku Radzieckiego.
Niemieckim Żydom w Niemczech udawało
się przeżyć z przyczyn, które byłyby nie do pomyślenia
dalej na wschód, takich jak małżeństwo z osobą innego
niż żydowskie pochodzenia.

Równie istotna dla oblicza historiografii Holokaustu
jest subiektywna różnica pomiędzy niemieckimi
Żydami a pozostałymi ofiarami żydowskimi, która
wpłynęła w ważnym stopniu na kształt źródeł zarówno
pierwotnych, jak i wtórnych. Niemieccy Żydzi w większości
identyfikowali się z niemiecką kulturą, w tworzeniu
której niektórzy z nich odegrali czołową rolę, i niemiecką
cywilizacją, w której misję bardzo często wierzyli.
Nic więc dziwnego, że swój los postrzegali jako zdradę
niemieckich tradycji narodowych bądź oznakę schyłku
i upadku cywilizacji europejskiej. Ponieważ przeważnie
byli to niemieccy patrioci, prześladowani z racji swego
żydostwa, skłonni byli pojmować antysemityzm jako niepojętą,
izolowaną plagę w historii, uznawanej za własną.
Niemieccy Żydzi nie mogli być świadkami rozpoczęcia
Holokaustu, dopóki i o ile nie zostali deportowani na
Wschód. Tym samym narracja, śledząca doświadczenia
niemieckich Żydów, z konieczności musi pominąć istotne
przyczyny i punkty zwrotne.10

W ten oto sposób ważne prace historiograficzne
o Holokauście, napisane w oparciu o źródła niemieckojęzyczne,
w tym również i te, których autorzy cytują
pamiętniki niemieckich Żydów, umacniają paradygmat
niemieckiej cywilizacji, strukturyzujący całą opowieść.
Historia współczesnej katastrofy zyskuje formę klasycznej
tragedii, opowiadającej dzieje schyłku i upadku, gdzie
antysemityzm odgrywa rolę winy tragicznej. Począwszy
od Hilberga (locus classicus) aż po Friedländera i Longericha
(których prace uchodzą dziś za wzorcowe) zasadnicza
opowieść ma dwie fazy, zazwyczaj odzwierciedlone
przez podział na dwie części lub dwa tomy: polityczny
antysemityzm w Niemczech (schyłek) i masowy mord na
Żydach poza granicami Niemiec (upadek). Jeżeli jednak
zdołalibyśmy oderwać się od znanej i jakże przekonującej
fabuły ustanowionej przez Hilberga i opracowanej
teoretycznie przez Arendt (dyskryminacja, separacja,
eliminacja), by przyjrzeć się kilku podstawowym faktom
o Holokauście, wyczujemy napięcie pomiędzy wpływem
narracyjnym i wpływem realnym. Jeżeli antysemityzm
doprowadził do Holokaustu, Holokaust powinien był się
zdarzyć również w Niemczech przed rokiem 1939. A jednak
– mimo że zabito kilkuset Żydów, a z grubsza połowa
populacji żydowskiej wyemigrowała między rokiem 1933
a 1939 – nic, co by przypominało antyżydowską operację
masowych mordów nie miało miejsca w przedwojennych
Niemczech. W istocie na każdego Żyda zabitego w nazistowskich
Niemczech w latach 30. przypada około stu
zabitych w Związku Radzieckim. Gdy rozpoczął się Holokaust,
objął Żydów, którzy nie zostali wcześniej poddani
jakiejkolwiek systematycznej dyskryminacji czy separacji.
Ujmując rzecz wprost, zginęli oni w chwili, gdy władza
niemiecka zajęła miejsce władzy sowieckiej.
Kiedy czytamy syntetyczne opracowania dziejów
Zagłady, “antysemityzm bez Holokaustu” z lat 30.
buduje efekt dramatycznego napięcia, gdyż wiemy już,
co będzie dalej. Jednak jako wyjaśnienie przyczynowe Holokaustu
polityczny antysemityzm z lat 30. w oczywisty
sposób się nie sprawdza i stanowi co najwyżej konieczną
część wyjaśnienia, a nie samo wyjaśnienie. Napotykamy
tu jednak hipotezę, ukrytą zazwyczaj pomiędzy pierwszą
a drugą częścią historii Holokaustu, zgodnie z którą nadwyżka
antysemityzmu, wygenerowana w pierwszej fazie,
przelała się do drugiej fazy, zapewniając siłę motywacyjną
dla masowych mordów. Hipoteza ta ma wielką moc literacką,
ale żadnego logicznego sensu. Jeżeli zakładamy,
że antysemityzm wystarcza, by wywołać Holokaust, to
w Niemczech w latach 30. nie było go za dużo, lecz za
mało, gdyż w Niemczech w latach 30. Holokaustu nie było.
W historiach Holokaustu wszystko dzieje
się w Niemczech – a potem już nie. Wschodni Żydzi
(ogromna większość ofiar) i inni wschodni Europejczycy
są w tych opowieściach nieobecni dopóty, dopóki nie
zobaczą ich niemieckie oczy, a niemieccy stenografowie
nie utrwalą tych percepcji. Jeżeli obszary wschodniej
Europy pojawiają się w historii Holokaustu nim zostaną
podbite, to zazwyczaj w formie geografii mentalnej nazistów;
jeżeli występują tam ludy Europy Wschodniej, to
jedynie jako abstrakcje w obrębie nazistowskiego planowania.
Potem, w trakcie inwazji wschodnich z lat 1939
i 1941, wschodnie terytoria i ludy wyłaniają się nagle zza
horyzontu epistemologicznego, by ulec dominacji bądź
unicestwieniu. Rodzi to problem natury moralnej, gdyż
ofiary są znacznie mniej realne dla czytelnika niż czołowi
naziści, niemieccy Żydzi lub Niemcy w ogólności, którzy
są już obecni w tej historii od sześciu, a nawet ośmiu lat.
Pojawia się również problem scenerii lub kontekstu.
Spróbujcie wyobrazić sobie historię Holokaustu,
w której zostałoby odnotowane, że na terenach, na których
miał on miejsce, zostało zabitych osiem milionów
nie-Żydów w okresie, kiedy Hitler był u władzy, zanim
nastąpiła masowa eksterminacja ludności żydowskiej lub
równocześnie z nią. Jeżeli brakuje tej wzmianki, czytelnik
zostaje pozbawiony podstawy do dociekań nad innymi
mechanizmami przyczynowymi masowego zabijania,
które mogły być aktywne w danym miejscu i czasie.
Jednak fundamentalnym problemem narratologicznym
w odniesieniu do inwazji z lat 1939 i 1941 jest nieobecność
lokalnych tekstów, nieobecność źródeł w miejscowych
językach. Jeżeli źródła niemieckie ukazują schyłek
i upadek cywilizacji, to nieobecność źródeł w językach
jidysz, polskim czy rosyjskim powoduje, że unicestwienie
władających nimi jednostek i społeczeństw okazuje się
nieistotne dla tej historii. Historyk ustawia się w pozycji
znaczącego dystansu od najgorszych elementów nazistowskiej
polityki nawet na etapie ich realizacji. Czytelnik
natomiast tkwi w stanie zawieszenia (a przynajmniej na
to wygląda) pomiędzy strefą cywilizacji, utrwalającej
w tekstach swój własny schyłek, a strefą atekstualności,
mroku tabula rasa.

Przyczynowość kommemoracyjna

Tę pustą kartę zazwyczaj zapełnia antysemityzm.
Z literackiego punktu widzenia jest to konieczne,
gdyż pierwsza część tej historii wygenerowała nadwyżkę
antysemityzmu, czekającego na realizację swej
historycznej misji. I rzeczywiście, można wysunąć silne
i przekonujące argumenty – jak to robi Longerich – na
rzecz tezy, że antysemityzm jako pewna praktyka polityczna
najpierw okazał się skuteczny w Niemczech,
a potem został wypróbowany na obszarach imperium
nazistowskiego. Jest to ważny element wyjaśnienia Holokaustu,
chociaż niewystarczający; jak tłumaczył Longerich,
te same uwarunkowania, które wyprowadziły
Niemców poza Niemcy – agresywna wojna i planowanie
kolonialne – zapewniły polityce antysemityzmu nową
scenerię pośród bardziej podatnych na nią ludzi..11
Antysemityzmem, który zapewnia tę brakującą
przyczynę, okazuje się z reguły antysemityzm
ludów wschodnioeuropejskich żyjących na terenach
okupowanych. Problem polega na tym, że populacje te
rzadko były badane. W porównaniu z polityką niemieckiego
antysemityzmu, która została poddana niezwykle
skrupulatnym badaniom historycznym, antysemityzm
na obszarach, gdzie Holokaust faktycznie miał miejsce,
o dziwo okazuje się siłą ahistoryczną. W przeciwieństwie
do Niemców, których antysemityzm przedstawiany jest
jako problem w obrębie określonej cywilizacji, a tym samym
jako rzecz warta badania, wschodni Europejczycy
po prostu figurują jako antysemici. Ich antysemityzm
jest “inherentny”, wedle określenia Yitzhaka Arada pochodzącego
z jego nieodzownego studium o Holokauście
w Związku Radzieckim. Daniel Jonah Goldhagen proponuje
“halucynację” na określenie sposobu, w jaki wschodni
Europejczycy postrzegali Żydów.12
Najbardziej uderzająca w tak kategorycznych sądach jest świadoma rezygnacja
z analizy historycznej. Inherencja i halucynacja to pojęcia
obdarzone specyficzną energią, zdolną odciągnąć czytelnika
od argumentacji historycznej i utwierdzić w poczuciu
jej zbędności. Paradygmat niemieckiej cywilizacji jako
przeciwieństwa wschodniego barbarzyństwa jeszcze raz
ulega potwierdzeniu: Niemcy są wprawdzie upadli, za to
wschodni Europejczycy po prostu prymitywni. Niemcy
produkują teksty, których krytyczna analiza ujawnia ich
upadek, natomiast żadne teksty nie są nam potrzebne, by
dowiedzieć się tego, co i tak wiemy o wschodnich Europejczykach.13

Nie chcę przez to powiedzieć, że antysemityzm
nie był ważną przyczyną Holokaustu. Oczywiście,
że był. Obok tyranii, konformizmu, wojny, kolonializmu
i destrukcji państw był jedną z koniecznych przyczyn
najbardziej katastrofalnej kampanii masowego mordu
w dziejach. Bardzo szczególny sposób, w jaki Hitler pojmował
Żydów jako nienaturalną siłę, którą należy usunąć
z powierzchni naszej planety, musi być początkiem
wyjaśnienia Holokaustu. Problem polega jednak na tym,
że w oczywisty sposób nie jest to wyjaśnienie wystarczające.
Tak jak nie było Holokaustu w Niemczech pomiędzy
rokiem 1933 a 1939, tak nie było Holokaustu w Europie
Wschodniej przez pół tysiąclecia żydowskiej obecności
w tej właśnie części świata. Nie znaczy to oczywiście, że
nie występowały tu antyżydowskie postawy. W Europie
Wschodniej antysemityzm był w zasadzie wszechobecny
i dokładnie z tego powodu nie może być uznawany za
decydującą przyczynę eksplozji mordów latem 1941 roku.
Antysemityzm jest tu czynnikiem mniej lub bardziej
stałym, podczas gdy w tamtym okresie pojawia się kilka
uderzających zmiennych, takich jak destrukcja wschodnioeuropejskich
państw dokonana w trakcie podwójnej
okupacji niemiecko-sowieckiej, w następstwie fiaska
początkowych niemieckich planów Ostatecznego Rozwiązania
i tak dalej. Kiedy rozpoczął się Holokaust, było
aktywnych tak wiele czynników, że wschodnioeuropejski
antysemityzm, czynnik ważny, choć na tamtejszej osi
czasu statyczny, jest mało prawdopodobnym kandydatem
na zasadniczą przyczynę. W ciągu jednego konkretnego
tygodnia w 1941 lub 1942 roku zamordowano we
wschodniej Europie więcej Żydów niż podczas wszystkich
historycznych pogromów razem wziętych. Holokaust
był w oczywisty sposób zdarzeniem innego rzędu niż
tradycyjna przemoc antyżydowska i wymaga wyjaśnienia
innego rodzaju. Co więcej, sami Niemcy byli niezadowoleni
zarówno z poziomu lokalnego antysemityzmu, jak
i chaosu, który nastawał po żydowskich pogromach. Nie
chcieli polegać na lokalnej przemocy, prowokowanej lub
nie, jako metodzie eliminacji Żydów.

Lokalny antysemityzm powinien być i bywa
przedmiotem rzetelnej analizy przyczynowej, jak
w szeregu wydanych ostatnio, ważnych prac polskich
historyków czy w niezwykłym, syntetycznym studium
Holokaustu na Litwie autorstwa Christopha Dieckmanna.14
Analizy te nie mogą być jednak przeprowadzone
w sposób przekonujący na podstawie samych tylko źródeł
niemieckich, które nie są w stanie powiedzieć nam zbyt
wiele na temat motywacji lokalnych kolaborantów i które
zwykle przedstawiają miejscowych jako barbarzyńców.
Choć wschodnioeuropejscy antysemici z pewnością mieli
swój udział w Holokauście, nie jest jasne, czy byli do
tego bardziej skłonni niż inni. Znaczenie lokalnego antysemityzmu
było w oczywisty sposób uwarunkowane
drastycznymi przemianami militarnymi, politycznymi,
ekonomicznymi i społecznymi spowodowanymi przez
okupację, a zwłaszcza podwójną okupację. Holokaust
rozpoczął się w strefie Europy podwójnie okupowanej,
co wymaga od nas uwzględnienia potężnych czynników
zewnętrznych – do tego zaś badania nad okupowaną
Francją czy nawet nazistowskimi Niemcami przygotowują
nas w bardzo niewielkim stopniu.

Jeżeli mielibyśmy wskazać region, w którym
rola, jaką odegrał w Holokauście lokalny antysemityzm,
spotkała się z największym zainteresowaniem historyków,
będzie to zachodnia Ukraina. Pod pojęciem zachodniej
Ukrainy historycy rozumieją zazwyczaj Galicję, która
była częścią monarchii habsburskiej – w tym samym
czasie, gdy większość regionów dzisiejszej Ukrainy należała
do imperium rosyjskiego – a potem weszła w skład
międzywojennej Polski – kiedy to większość regionów
dzisiejszej Ukrainy należała do Związku Radzieckiego.
W Galicji istotnie działało radykalne ugrupowanie terrorystyczne
znane jako Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów.
Podjęto wiele wnikliwych (i owocnych) badań
w celu udokumentowania roli, jaką ukraińscy nacjonaliści
odegrali w Holokauście. Nie ulega jednak wątpliwości, że
zasadniczo ma to nie tyle praktyczne, ile moralne znaczenie.
Pokazuje to bowiem, że ukraińscy nacjonaliści mieli
brudne ręce, co nie jest wielkim zaskoczeniem; nie oznacza
natomiast w żadnej mierze, że Niemcy potrzebowali
ukraińskich nacjonalistów, by przeprowadzić Holokaust.
W centralnej i wschodniej Ukrainie, czyli w okupowanym
Związku Radzieckim, ukraiński nacjonalizm miał
niewielkie znaczenie w wymiarze emocjonalnym, a jako
ruch polityczny nie posiadał żadnego znaczenia. Tutaj
jednak, podobnie jak na pozostałych terenach okupowanego
Związku Radzieckiego, Niemcy nie mieli żadnych
problemów ze znalezieniem pomocy wśród miejscowych
i statystyki mordów na Żydach są tu równie wysokie,
a nawet wyższe niż w zachodniej Ukrainie. Lokowanie
antysemityzmu we wschodniej Europie i wiązanie go
z przebiegiem Holokaustu pozwala niektórym historykom
ignorować złożoność wschodnioeuropejskiej historii,
która wydaje się im inherentnie toksyczna. Geograficzna
odległość ułatwia odbiorcom dystansowanie
się do uczuć uznawanych za godne potępienia, a tego
typu ahistoryczna perspektywa sprawia, że wschodni
Europejczycy wydają się mniej ludzcy niż podlegający
pełniejszej kontekstualizacji Niemcy. Znajomy gradient
cywilizacji raz jeszcze ulega potwierdzeniu.15

Brak zainteresowania badaczy Holokaustu
historią ziem, na których mieszkali i ginęli Żydzi, jest
symptomatyczny dla przyczynowości kommemoracyjnej.
Rewolucje 1848 roku pamiętane są jako punkt zwrotny,
w którym żaden przełom historyczny nie nastąpił.
Rewolucje 1989 roku zapewne będą pamiętane jako
punkt zwrotny, w którym nie nastąpił żaden przełom
w historiografii. Ponieważ Holokaust rozegrał się w całości
na ziemiach, które później znalazły się za żelazną
kurtyną, otwarcie dostępu do postkomunistycznych archiwów
oznaczało życiową szansę nie tylko dla badaczy
komunizmu, lecz także badaczy zbrodni niemieckich.
Zważywszy na to, że nauki historyczne coraz silniej
zwracały się ku wymiarowi doświadczenia, było to tym
bardziej istotne, gdyż ogromna większość Żydów, którzy
zginęli w Holokauście, żyła na terenach, które weszły
w skład bloku komunistycznego. Niestety, w okresie przeszło
dwóch dziesięcioleci od roku 1989 w historiografii
Holokaustu dokonał się ten sam szeroki zwrot w kierunku
historii wizualnej i upamiętniającej, co w pozostałej
części historiografii europejskiej. Jej przedmiotem właściwie
nigdy nie stało się doświadczenie Holokaustu, lecz
jedynie jego przedstawienia. Zainteresowania te mają
zawsze charakter wysoce konserwatywny, gdyż za każdym
razem wychodzą od zastanych pojęć na temat tego,
co wyobrażane, pamiętane, przedstawiane. Choć w głębi
duszy moglibyśmy chcieć wierzyć, że jest to kierunek
w jakimś sensie progresywny, w istocie sprzyja on uświęcaniu
nieaktualnych już wizji historycznej przeszłości.
Konserwatyzm ten spowodował, że rozumienie
Holokaustu, które pojawiło się pod koniec lat
80., zostało przejęte nie tylko przez starsze pokolenie
historyków, dążących do historycznej syntezy, lecz także
przez młodszych historyków, szukających nowych ujęć
dla starego – jak to widzieli – problemu. Oczywiście lepsi
historycy Holokaustu zdawali sobie sprawę, że teraz
już można i powinno się umieszczać tę historię w Europie
Wschodniej i że ich ustalenia powinny tłumaczyć
doświadczenie ludów żyjących na tych obszarach na
początku lat 40. Ci jednak płynęli pod prąd.

Wygodna kontrowersja

Kommemoracja to syreni śpiew dla potrzeby
sensu, apelujący do uczuć, ale fatalny dla myśli. Ofiary
muszą stać się nam bliższe, a sprawcy ulec potępieniu,
najlepiej przez odwołanie do jakichś żywionych przez
nich przekonań, które są dla nas nie do przyjęcia i które
możemy uznać za fatalne dla ofiar. Ceną, którą płacimy
za ignorowanie faktów innych niż antysemityzm i pomijanie
historycznego kontekstu samego antysemityzmu,
jest zatrważająco ubogie rozumienie Holokaustu
w powszechnym odbiorze. Jest to tym bardziej zdumiewające,
że rozumienie to jest równie częste, jeżeli nie
częstsze, u osób, które czytają o Holokauście, oglądają
filmy dokumentalne na ten temat lub gdzie indziej szukają
odpowiedniej perspektywy historycznej dotyczącej
tego problemu. Ceną, którą płaci się za używanie wschodnioeuropejskiego
antysemityzmu jako narracyjnego
kleju spajającego chwiejne wyjaśnienia Holokaustu, jest
utrzymanie swojskiego gradientu cywilizacji pomiędzy
Wschodem a Zachodem.

Jest to poważny problem intelektualny dla
historyków, który jednak dzięki swej konwencjonalności
posiada wszelkie zalety (jak również urok) inercji. Znamy
ten pogląd w wydaniu nazistów i w wersji z czasów
zimnej wojny. Upadek Muru Berlińskiego, który zdawał
się kresem zarówno epoki powojennej, jak i zimnej wojny,
wpłynął znacznie słabiej niż można by się spodziewać na
przezwyciężenie założenia o istnieniu wyższej cywilizacji
na Zachodzie (do której Niemcy znów bezspornie należą)
i niższości bądź braku cywilizacji na Wschodzie. Rewolucja
polityczna, dynamika ekonomiczna i integracja
europejska z pewnością wywrą w końcu jakiś wpływ na
to przeświadczenie, tymczasem jednak warto zauważyć,
że dwie dekady przemian nie zdołały unieważnić, a jedynie
przekształcić paradygmat zachodniej cywilizacji.
Zaskakujące jest jednak to, jak wygodna okazała
się ta sytuacja dla historyków i intelektualistów
we wschodniej Europie, jak również dla ich kolegów na
Zachodzie, pozwalając jednym i drugim projektować argumenty
z lat 80., a nawet wcześniejsze, na współczesną
rzeczywistość. Źródłem problemu jest w mojej opinii to,
że przyczynowość kommemoracyjna rozpowszechniła
się w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych na
początku lat 90., czyli dokładnie wtedy, kiedy pojawiła się
szansa przeprowadzenia nowych badań nad imperium
niemieckim na Wschodzie. W internecie, na łamach prasy
i w Parlamencie Europejskim toczy się spór między
Zachodem, podkreślającym wyjątkowość Holokaustu,
a Wschodem, który uwypukla rolę zbrodni stalinowskich.
Energia i trwałość tego sporu zależy od pewnych intelektualnych
zobowiązań, charakterystycznych dla dwóch
obozów, które można określić mianem zachodnich “cywilizantów”
(“civilizers“) i wschodnich “narodystów”
(“nationalizers“). Wizja cywilizantów obejmuje tragedię
schyłku i upadku (niemieckiej) cywilizacji. Nie dopuszcza
możliwości istnienia innych cywilizacji na wschód od
Berlina, wyrażonych w języku polskim, litewskim czy
jidysz. Tym samym przywiązuje się tu ogromną wagę do
powolnego upadku rządów prawa w Niemczech w latach
30. (bez wątpienia bardzo ważnej kwestii), podczas gdy
totalna destrukcja państw na wschód od Niemiec przeważnie
w ogóle nie jest brana pod uwagę.16

W latach 1939 i 1940, na skutek obowiązującego
wówczas sojuszu między nazistowskimi Niemcami
i Związkiem Radzieckim, Niemcy i Sowieci pospołu zniszczyli
Polskę, a Sowieci trzy państwa bałtyckie. W krajach
tych żyło z grubsza dziesięć razy więcej Żydów i dwadzieścia
razy więcej ofiar Holokaustu niż w samych Niemczech.
Destrukcja państw miała decydujący wpływ na
losy Żydów: tam, gdzie przedwojenne władze państwowe
zostały zlikwidowane lub zastąpione innymi, szanse Żydów
na przeżycie wynosiły około jednej do dwudziestu;
tam, gdzie przedwojenne państwo przetrwało, nawet
jeśli było to państwo nazistowskie lub państwo sojusznicze
Niemiec, ich szanse wynosiły mniej więcej jeden do
dwóch. Jednak uznanie wagi istnienia państwa dla losu
Żydów (i oczywiście innych obywateli) wymagałoby od
historyków Holokaustu uwzględnienia realiów praktyki
i tradycji politycznej poza granicami Niemiec. To natomiast
jest niemożliwe w ramach narracji “schyłku i upadku”
i nie mieści się w granicach epistemologii kolonialnej.
Wielu cywilizantów uważa jednak, że na
wschód od Niemiec istniała jeszcze jedna cywilizacja
– Związek Radziecki. Pomimo wszystkich jego wad, które
bywają czasem odnotowywane, ZSRR przedstawiany jest
jako cywilizacja w stanie zagrożenia, mocarstwo, które,
ratując siebie, ratuje ludzkość. Kluczowym wydarzeniem
ilustrującym jego wybawicielską misję jest “wyzwolenie”
Auschwitz przez Armię Czerwoną. Ten standardowy obraz,
wyciągany za każdym razem, gdy cywilizanci czują
się zagrożeni, jest więcej niż problematyczny. Dlaczego
Auschwitz, a nie pola śmierci dalej na wschód, gdzie
zginęło znacznie więcej Żydów, albo obozy śmierci także
dalej na wschód, gdzie również zginęło znacznie więcej
Żydów? Miejsca te tak samo zostały wyzwolone przez
Armię Czerwoną, jednak nie mają tego wydźwięku co
Auschwitz, którego część ofiar znamy i które częściowo
pochodzą z obszarów, należących do znajomej geografii
środkowo- i zachodnio-europejskiej cywilizacji. W przeciwieństwie
do pól śmierci czy obozów zagłady w Treblince,
Bełżcu i Sobiborze, Auschwitz był nie tylko obozem
śmierci, lecz także dużym obozem koncentracyjnym,
gdzie w chwili wyzwolenia znajdowali się żywi ludzie.
Przede wszystkim jednak Auschwitz zawdzięcza
swój wydźwięk najprawdopodobniej temu, że stało
się ucieleśnieniem otchłani, w której pogrążyła się upadła
cywilizacja. Postrzegany jest nie tylko jako synonim zła,
lecz także wytwór nowoczesności. Stanowi jej winę tragiczną.
Z tego względu jego wyzwolenie przez żołnierzy,
reprezentujących w sposób dialektyczny zdrową i zwycięską
cywilizację, tym bardziej przemawia do wyobraźni.
Skoro Sowieci wyzwolili Auschwitz – dowodzą cywilizanci
– musieli reprezentować wartości przeciwstawne
wartościom nazistów, którzy Auschwitz zbudowali. Choć
wielu spośród więźniów tego obozu, którzy wyczekiwali
nadejścia Sowietów, w istocie nie było Żydami, zaczęto
ich utożsamiać z żydowskimi więźniami oczekującymi
Sowietów jako swej jedynej szansy na przeżycie. Tym
samym wyzwolenie Auschwitz idealnie spełnia założenia
i literackie potrzeby cywilizantów, umożliwiając
powiązanie przejmującej do granic nadziei i desperacji
pozostałych przy życiu Żydów z milczącym założeniem,
że oto nastąpił powrót i triumf cywilizacji.

Ten kuszący zabieg literacki jest jednak
wykonalny wyłącznie pod nieobecność jakichkolwiek
uprzednich odniesień do realiów sowieckiej władzy i polityki.
Dlatego można przeczytać całą bibliotekę książek
o Holokauście, z których nie sposób się dowiedzieć, że
Holokaust rozpoczął się na ziemiach podwójnie okupowanych,
gdzie inwazja niemiecka z 1941 roku rozmontowała
struktury sowieckie ustanowione po zajęciu Polski przez
ZSRR w 1939 roku, a krajów bałtyckich w 1940 roku, że
władza sowiecka była obecna wszędzie, gdzie miał miejsce
Holokaust, albo bezpośrednio po, albo (zazwyczaj)
zarówno przed, jak i po masowych mordach na ludności
żydowskiej. Sami Sowieci zamordowali z grubsza cztery
miliony ludzi na ziemiach, na których miał miejsce Holokaust,
w okresie rządów Hitlera. Wielu spośród zabójców
Żydów i strażników obozowych, niebędących Niemcami,
było podwójnymi kolaborantami i obywatelami sowieckimi.
Oświęcim, symbol zła, nowoczesności i wyzwolenia,
był miastem w Polsce przyznanym Niemcom przez Związek
Radziecki na mocy niemiecko-sowieckiego sojuszu
wojskowego z 1939 roku. To w wyniku zniszczenia państwa
polskiego (przeprowadzonego z sowiecką pomocą)
populacja żydowska w Niemczech wzrosła z kilkuset
tysięcy do ponad dwóch milionów. W efekcie, na terenach
okupowanej przez Niemców Polski miały miejsce
wypędzenia i gettoizacja Żydów, jak również przyśpieszenie
planów Ostatecznego Rozwiązania. Jednym z niemieckich
planów z początku 1940 roku była deportacja
polskich Żydów do Związku Radzieckiego, wówczas sojusznika
Niemiec. Jak można się było spodziewać – choć
niekoniecznie po myśli cywilizantów – Sowieci odmówili.
W trakcie sojuszu niemiecko-sowieckiego propaganda
sowiecka umniejszała rolę niemieckiej polityki
antysemityzmu. W efekcie, kiedy Niemcy zaatakowali
Związek Radziecki w połowie 1941 roku, tamtejsi obywatele
żydowscy byli nieomal zupełnie nieprzygotowani na to,
co miało nastąpić. W trakcie niemiecko-sowieckiej wojny
lat 1941–1945 najgorszym miejscem, w którym można było
się znaleźć, zarówno dla Żydów, jak i wszystkich innych,
były terytoria okupowane jednocześnie przez Sowietów
i Niemców. Sowieci rzeczywiście odegrali kluczową rolę
w zwycięstwie nad Niemcami, jednak ich celem, podobnie
jak ich sojuszników, nie było przerwanie Holokaustu.
Kiedy Armia Czerwona zatrzymała się na Wiśle w sierpniu
1944 i przyglądała się, jak Niemcy brutalnie pacyfikują
Powstanie Warszawskie, dała Niemcom czas na deportację
sześćdziesięciu siedmiu tysięcy łódzkich Żydów pozostałych
jeszcze przy życiu do Auschwitz, oddalonego
zaledwie o kilka dni marszu. Czekali również wtedy, gdy
trwały marsze śmierci pozostałych przy życiu więźniów
oświęcimskich do Niemiec. Nie staram się powiedzieć,
że Związek Radziecki był tak samo zły jak nazistowskie
Niemcy albo że ponosi współodpowiedzialność za Holokaust.
Problem polega na tym, że te bolesne zdarzenia są
nieobecne w historii Holokaustu, gdyż kłócą się z obrazem
wyzwolenia Auschwitz jako jednoznacznego i poruszającego
powrotu cywilizacji.

Przeciwnikami cywilizantów są wschodnioeuropejscy
“narodyści”, dla których kluczowym pojęciem
nie jest “cywilizacja”, lecz “suwerenność narodu”.17 Jeżeli
badacze Holokaustu skłonni są ignorować lub umniejszać
znaczenie innych niemieckich lub sowieckich zbrodni,
popełnionych tam, gdzie rozegrała się Zagłada, narodyści
uwypuklają (i nierzadko wyolbrzymiają) niemieckie i sowieckie
zbrodnie prowadzące do utraty państwowości.
Wschodni Europejczycy nie mogą pominąć faktu zniszczenia
ich państw, co tak łatwo przychodzi historykom
Holokaustu. A ponieważ głównym niszczycielem państw
był Związek Radziecki (podczas wojen, które nastąpiły
po rewolucji bolszewickiej z 1917 roku, w okresie sojuszu
niemiecko-sowieckiego z lat 1939–1941 bądź w końcowej
fazie wojny w roku 1945) narodyści nie są w stanie widzieć
w ZSRR wybawiciela cywilizacji. Przeciwnie, postrzegają
go jako agresora, którego celem było zniszczenie lokalnych
wspólnot narodowych, w których większość narodystów
się urodziła i które odzyskały suwerenność dopiero
w latach 1989–1991. W przeciwieństwie do cywilizantów,
którzy w większości (z wyjątkiem starszego pokolenia)
nie doświadczyli nigdy tyranii bezpośrednio lub tylko
w niewielkim stopniu, narodyści (pomijając młodsze pokolenie)
wychowali się w komunizmie i trudno od nich
oczekiwać pominięcia roli ZSRR w historii. Jak dobrze
wiedzą, polityka sowiecka polegała nie tylko na niszczeniu
państw, lecz także likwidacji elit, które mogłyby te
państwa kiedyś odbudować; i kiedy piszą swe narodowe
historie w granicach swoich suwerennych państw, zależy
im na zanegowaniu tego, co Sowieci przedstawiali jako
wyroki historii.

Zdaniem narodystów ich zachodni koledzy
są nazbyt chętni, by wyroki te akceptować, i w najlepszym
wypadku piszą o ziemiach wschodniej Europy
jako pozbawionych elit, państw i tradycji, w najgorszym
zaś nie piszą w ogóle. Ponieważ Holokaust rozpoczął
się w okupowanym Związku Radzieckim i rozegrał się
w pełni na ziemiach, które znalazły się pod dominacją
sowiecką, dla wschodnich Europejczyków jest oczywiste,
że historia wojen i zbrodni dotyczy w równym stopniu
Stalina, co Hitlera. Tabu związane z historią porównawczą
i podobnymi kwestiami nie przemawiają do ludzi,
których rodziny bardzo często ucierpiały zarówno od
Sowietów, jak i Niemców. Fizyczne i architektoniczne
środowisko miast i wsi wschodnioeuropejskich zostało
naznaczone przez oba reżimy, co sprawia, że nawet pokoleniom
młodszym trudno jest – podobnie jak trudno
będzie tym, które nadejdą po nich – uznać okupację ich
ojczyzn przez nazistów za coś całkowicie odmiennego
od reszty historii.

W Europie Wschodniej o Holokauście wiedziano
zawsze, gdyż to na jej ziemiach się rozegrał, a ogromna
większość jego ofiar była wschodnimi Europejczykami –
“sąsiadami”, by użyć pamiętnego określenia Jana Grossa.18
Narodowe mity o niezbrukanym heroizmie czasów wojny
i niewinności z okresu Holokaustu zostały podważone
w Europie Wschodniej po 1989 roku z różnym powodzeniem,
zależnie od kraju; miały też miejsce historiograficzne
debaty o Holokauście na mniej lub bardziej naukowym
poziomie. Cywilizanci zdają się jednak oczekiwać od
narodystów czegoś więcej, mianowicie wyznania win
na wzór niemiecki, a potem akceptacji obecnego stanu
historiografii Holokaustu, ze wszystkimi jej problemami,
ograniczeniami i tabu. Jest to jednak niemożliwe.
Choć nie sposób zaprzeczyć, że setki tysięcy wschodnich
Europejczyków wzięło udział w Holokauście w taki czy
inny sposób i prawie na pewno większość zabójców Żydów
nie była Niemcami, Ostateczne Rozwiązanie było
niemieckim projektem politycznym, kierowanym przez
Niemców (i Austriaków) na terytoriach okupowanych.
Cywilizacja stawia wymóg przyznania się do pojedynczej
zbrodni narodowej, ten zaś nie może zostać spełniony
poza Niemcami z tego prostego powodu, że zbrodnia,
o którą chodzi, była nade wszystko zbrodnią niemiecką.
Standardy zawarte w paradygmacie cywilizacji, takie
jak upadek i wyznanie winy, zostały ustanowione przez
Niemcy; nieporozumienia pojawiają się w chwili, gdy
cywilizanci mylą uniwersalizm z doświadczeniem niemieckim
i oczekują, że elity wschodnioeuropejskie będą
po prostu pracować podług niemieckiego szablonu.
W ciągu ostatniego dwudziestolecia mogliśmy
obserwować, jak spór między cywilizantami i narodystami
niweczy próby zbudowania wspólnej europejskiej
historii i rodzi problemy dla projektu integracji
europejskiej. Tak naprawdę każda ze stron jest przekonana,
że reprezentuje to, co w Europie najlepsze: Europę
doświadczenia na Wschodzie bądź Europę Oświecenia na
Zachodzie. Spór trwa i będzie trwał, gdyż każda z opowieści
ma swą logikę, która nie kwestionuje opowieści
strony przeciwnej, lecz ją umacnia.

Zasadniczą bowiem cechą tej kontrowersji
jest to, że wbrew pozorom jest ona szalenie wygodna dla
obydwu stron. Spory bywają niebezpiecznie rozognione,
co jednak produkuje przyjemne ciepełko. Każda ze stron
popełnia tak rażące błędy w myśleniu o wielu kwestiach,
że drugiej nie pozostaje nic innego jak utwierdzać się
w przekonaniu o własnej słuszności. Jednak u podstaw
tej wygodnej kontrowersji tkwi sekretna wspólnota polegająca
na zgodnej akceptacji ogólnych założeń przyczynowości
kommemoracyjnej. Obie strony prowadzą badania
w sposób kolonialny, używając źródeł kolonizatora do
opisywania losu uciskanych; obie patrzą oczyma oprawcy,
by móc poczuć to, co czuły ofiary – inaczej definiowane,
ale traktowane podobnie. Elementy współczesnej historiografii
przedstawiającej, które mogłyby się wydawać
postmodernistyczne lub emancypacyjne, w istocie pełnią
konserwatywną funkcję swoistego perpetuum mobile,
napędzającego tę wygodną kontrowersję. Cztery przykłady
to dyskurs, język, terminologia i przedstawianie.
Dyskurs o wyjątkowości Holokaustu produkuje
zaraźliwy ekskluzywizm, służący zarówno cywilizantom,
jak i narodystom. Fakty są jasne – Holokaust był
zbrodnią bez precedensu, zarówno w sferze intencji, jak
i skutków. Problemem nie jest historiografia, starająca
się to udowodnić, lecz dyskurs historyczny, który to po
prostu zakłada (i ustanawia tabu przeciwko próbom ustalenia
tej kwestii przy użyciu dowodów). Dla cywilizantów
jest oczywistością, że narodyści powinni zaakceptować
dyskurs o domniemanej wyjątkowości Holokaustu, a ich
odmowę uznają za oznakę barbarzyństwa. Problemem
cywilizantów nie jest jednak to, że historiografia Holokaustu
nie robi na tamtych wrażenia. Kłopot stanowi to,
że robi inne wrażenie niż oczekiwano.

Dyskurs o wyjątkowości Holokaustu rozumiany
jest przez wschodnich Europejczyków, nie bez pewnej
słuszności, jako przejaw lokalnych, konwencjonalnych
praktyk historiograficznych. Rozważmy założenia metodologiczne
tkwiące u podstaw tego dyskursu: (1) uznanie
doświadczenia ofiar za wyjątkowe, w połączeniu
z sugestią, że cierpienie jednej grupy może w jakiś sposób
wybawić resztę ludzkości; (2) epistemologia kolonialna,
czyli badania w oparciu o źródła kolonialne; (3) konsekwentna
jednojęzyczność albo silna niechęć do sięgania
po zasoby źródłowe, które mogłyby skomplikować narrację;
(4) precyzyjne rozdzielenie swoich i obcych. Po
wyodrębnieniu tych założeń od razu rzuca się w oczy, że
określają one tradycyjną, wschodnioeuropejską historiografię
narodową w jej kształcie ustalonym w dziewiętnastym
wieku i praktykowanym po dziś dzień. Historię
Holokaustu można więc traktować nie jako nowatorski,
innowacyjny typ dyskursu, lecz jako kolejny przykład
historii narodowej, sankcjonujący historię narodową
jako taką. Ekskluzywizm okazuje się więc zaraźliwy.
Historia Holokaustu z końca XX wieku została napisana
wedle wzorów wschodnioeuropejskiego, romantycznego
nacjonalizmu dziewiętnastowiecznego, by w wieku XXI
dalej go umacniać.

Obok zaraźliwego ekskluzywizmu, drugim
typem współpracy w ramach wygodnej kontrowersji jest
rozejm lingwistyczny: jeżeli obiecacie, że nie będziecie się
uczyć naszych języków, my nie będziemy się uczyć waszych.
Od 1989 roku żaden liczący się wówczas historyk
Holokaustu nie zadał sobie trudu nauczenia się wschodnioeuropejskiego
języka, pomimo niewiarygodnej dostępności
źródeł na ziemiach, na których rozgrał się Holokaust.
Żadna syntetyczna historia Holokaustu napisana
po angielsku nie zawiera właściwej pisowni lokalnych
nazw geograficznych. Zastanówcie się przez chwilę, czy
bylibyście w stanie wziąć na poważnie historię rewolucji
Cromwella zawierającą błędy w pisowni nazw angielskich
miast. Jednym z przewidywalnych zadań stojących przed
rosyjskimi i polskimi tłumaczami jest standaryzacja ekscentrycznie
brzmiących nazw dotyczących topografii,
przywoływanych w zachodnich historiach Holokaustu.
Niezwykle często historycy stosują po prostu niemieckie
transliteracje lokalnych nazw miejscowości, niektóre
wymyślone na miejscu przez niemieckich urzędników,
zamiast sprawdzić, jak były one nazywane przez ludzi,
którzy w danym miejscu żyli i umierali.19
Jednocześnie, co równie uderzające, pojawiło się nowe pokolenie polskich
badaczy Holokaustu, którzy nie czytają po niemiecku.
Jeżeli cokolwiek się zmieniło od czasów komunizmu, to
raczej to, że dzisiejsi wschodnioeuropejscy historycy są
mniej wielojęzyczni niż wówczas. Pomimo tego spośród
wszystkich nacji to właśnie polscy badacze stworzyli
w ciągu ostatnich kilku lat najciekawszy korpus prac
o Holokauście. Niestety, nie są one czytane, gdyż bardzo
niewielu historyków Holokaustu z Niemiec, Izraela
czy Stanów Zjednoczonych zna język kraju, na obszarze
którego rozegrała się większa część Holokaustu.20

Terminem, który pozwolił cywilizantom i narodystom
na zawarcie trwałego, choć kontrowersyjnego rozejmu,
jest “ludobójstwo”. Cywilizanci zazwyczaj utrzymują, że
było tylko jedno ludobójstwo, czyli Holokaust; narodyści
odpowiadają, że były dwa – Holokaust i zbrodnia sowiecka
(inna zależnie od kraju). Obie strony są oczywiście
w błędzie; zgodnie z definicją prawną zarówno Niemcy,
jak i Sowieci popełnili wielokrotne ludobójstwa. Każda
więc debata o tym, czy było jedno czy dwa ludobójstwa,
ma charakter polityczny i prawdopodobnie motywowana
jest albo ignorancją, albo złą wiarą, bądź jednym i drugim.
Jej trwanie dowodzi jednego – jak cenna jest, zarówno dla
cywilizantów, jak i narodystów, ambiwalencja terminu
“ludobójstwo”.

Szeroka definicja prawna ludobójstwa umożliwia
narodystom roszczenia (bardzo często słuszne) do
przyznania tego miana określonej zbrodni przeciwko ich
narodowi. Atrakcyjność terminu nie polega jednak dla
nich na tym, że można go używać w sposób właściwy.
Jego atrakcyjność dla narodystów tkwi w tym, że w powszechnym
odbiorze termin ten kojarzony jest z Holokaustem.
Dla wielu osób ludobójstwo znaczy to samo co
Holokaust, a to pozwala narodystom zarobić dodatkowe
punkty w tym sporze, kiedy daną zbrodnię nazwą ludobójstwem.
Dlaczego jednak niektórzy ludzie błędnie utrzymują,
że Holokaust był jedynym ludobójstwem? To dzięki
cywilizantom, którzy nalegają, by ograniczyć stosowanie
terminu ludobójstwo do Holokaustu w celu udaremnienia
tego typu porównań. W istocie jednak stanowisko to pełni
funkcję zachęty do robienia porównań dla tych, którzy
chcieliby, by podobna aureola otaczała ich własne narodowe
tragedie. Pojawić się więc musi pytanie: dlaczego
cywilizanci myślą, że Holokaust, który w prostym ujęciu
historycznym był niewątpliwie bez precedensu, stanie się
bardziej zrozumiały dzięki jawnie niepoprawnemu stosowaniu
terminu prawnego? Najprawdopodobniej dlatego, że
historykom Holokaustu brakuje pewności co do postulowanej
przez nich wyjątkowości Zagłady i dlatego szukają
pozahistorycznej podpory dla swych przekonań; a skoro
tak, to jedynym tego skutkiem jest zachęta kierowana pod
adresem narodystów, by stosowali pojęcie “ludobójstwo”
przy każdej możliwej okazji. Jakkolwiek jest, zgoda pomiędzy
cywilizantami i narodystami co do niezbędności
terminu, który czynią tak niejednoznacznym, pozwala ich
dyskusji toczyć się w nieskończoność.

Począwszy od 1989 roku cywilizanci mimowolnie
pomogli narodystom zbudować paralelne historie
krzywd w oparciu o przyczynowość kommemoracyjną.
Muzeum Pamięci Holokaustu w Stanach Zjednoczonych
i Yad Vashem są, w najbardziej dosłownym sensie, inspiracjami
dla ministerstw do spraw pamięci i nowych
muzeów historycznych, które obecnie cieszą się taką
popularnością i są zasilane sporymi funduszami w większości
krajów wschodnioeuropejskich. Naukowcy i kuratorzy
nie chcą imitować tradycyjnych wzorów muzeów
narodowych w ich krajach, lecz obowiązujące modele
muzeów Holokaustu. Wierzą, że techniki stosowane
w celu izolowania Holokaustu od reszty historii mogą być
również zastosowane do innych przypadków masowych
mordów i represji we wschodniej Europie.
Przyczynowość kommemoracyjna jest zatem
problemem dla historiografii Holokaustu nie tylko dlatego,
że wpływa na jej niską jakość. Jest problemem
również dlatego, że wpływa na niską jakość historii o wydarzeniach
z Holokaustem powiązanych i z nim porównywanych.
Wygodny konflikt pomiędzy cywilizantami
i narodystami ulega za jej sprawą instytucjonalizacji.

Błędne koło historii

Przyczynowość kommemoracyjna, mylenie
znaczenia, jakie fakty mają dla nas obecnie i ich rzeczywistego
wpływu na historyczny bieg wydarzeń, odbiera
historii jej właściwy przedmiot. Wyjaśnianie Holokaustu
staje się cyrkularne, przestaje być poszukiwaniem właściwego
języka do wyrażenia straszliwego doświadczenia
Żydów i odpowiednich kategorii wyjaśniających politykę
niemiecką w jej całościowym ujęciu, staje się natomiast
bezrefleksyjną próbą wepchnięcia naszych obecnych obiegowych
pojęć w luki historycznej ekspresji i rozumienia.

Równowaga między teraźniejszością i przeszłością jest
oczywiście zawsze trudna do osiągnięcia, a jej znalezienie
jest zadaniem historyków. Okazuje się to jednak niemożliwe
z chwilą, gdy kommemoracyjny impuls współczesności
mylony jest z przeszłością samą w sobie, w efekcie
czego to, co najprostsze do przedstawienia, staje
się najprostszym wyjaśnieniem. W miejsce poważnych
eksplikacji otrzymujemy reakcje czysto emocjonalne.
Przyczynowość kommemoracyjna powoduje, że granice
historii zostają uzależnione od bieżącego stanu empatii,
która staje się towarem pożądanym – zdaniem Omera
Bartova pisanie o innych, obok Holokaustu, przypadkach
masowych mordów “wyklucza empatię”.21
Jeżeli to prawda, winą należałoby raczej obarczyć autorów historii
o Holokauście, a nie ich czytelników. Z całą pewnością
ludzie, którzy przeżyli Holokaust, odczuwali empatię
wobec tych, którzy przetrwali inne okrucieństwa, i nie
ma powodu, by wątpić, że do tego samego zdolni będą
czytelnicy historii o Zagładzie.

W trakcie II wojny światowej Żydzi wiedzieli
o zamordowaniu sowieckich jeńców wojennych przez
Niemców. Kto jednak upamiętni te trzy miliony śmiertelnych
ofiar nazistowskiej opresji? Nikt, gdyż ludzie ci nie
należą do żadnej wspólnoty kommemoracyjnej. Ponieważ
nie są upamiętniani, nie ma o nich mowy w syntetycznych
historiach Holokaustu, mimo że ich doświadczenie
jest niezbędne dla jego adekwatnego wyjaśnienia. Ich los
każe nam się zastanowić nad planami nazistów wobec
Wschodu – nad projektem stworzenia imperium rasowego
po zagłodzeniu i deportowaniu dziesiątek milionów
ludzi. Plany te są niezbędne do zrozumienia, dlaczego
Niemcy podbili ziemie, na których osiedlili się Żydzi.
Doświadczenie sowieckich jeńców wojennych tłumaczy
zarazem priorytetowy charakter unicestwienia Żydów
w obrębie ideologii nazistowskiej. Kiedy niemieckie plany
załamały się pod wpływem sowieckiego oporu, Hitler
zamierzał użyć pojmanych Słowian jako robotników,
zarazem przyśpieszając i eskalując Ostateczne Rozwiązanie,
które przyjęło postać Holokaustu. Wielu z tych ludzi
było głodzonych dwukrotnie: nie tylko w straszliwych
niemieckich obozach głodu w 1941 roku, lecz także w sowieckiej
Ukrainie w 1933 roku. Ich losy przypominają
nam o kwestiach modernizacji, imperializmu i ekonomii
politycznej, o których musimy pamiętać, jeżeli pragniemy
zrozumieć Holokaust. Kwestie te nie podlegają jednak
upamiętnianiu, bo nie należą do przeszłości. Należą do
teraźniejszości – i dokładnie z tego powodu powinny
być pamiętane.

Kommemoracyjny impuls nie tylko oddziela
ideologię od historii, lecz także ogranicza ideologię do
tego, co można przedstawić w formie pozatekstowej.
Ideologia staje się wyrazem tego, co poddaje się estetyzacji
dziś, a nie tego, co było pożądane w przeszłości. Bez
pełnego rozumienia roszczeń, które ideologie wysuwały
wobec świata i bez żywego obrazu minionych światów
przebudowanych przez ideologie, ani nie będziemy
w stanie pojąć antysemityzmu, ani przygotować się na
jego powrót (lub na pojawienie się podobnych poglądów).
Podobnie jak naziści, którzy zamierzali podbić
wschodnią Europę, albo sowieci, którym się to udało,
również i my żyjemy w świecie ograniczonych zasobów.
Nietrudno wyobrazić sobie inne idee, uzasadniające
radykalnie nierówną dystrybucję dóbr i unicestwienie
grup uznawanych za przeszkodę na drodze do realizacji
tego celu. Czy taki mariaż idei i destrukcji może się
powtórzyć? Już się powtórzył w rozmaitych formach
– w Chinach, Kambodży i w Afryce. Czy było to dokładne
odwzorowanie Holokaustu? Oczywiście, że nie. Czy jednak
rozumieniu historycznemu i politycznemu osądowi
wychodzi na dobre dostrajanie badań nad przeszłością
do kommemoracyjnych praktyk dzisiejszego chwili obecnej?
Czy stać nas na odgrywanie ideologicznych sporów
dwudziestowiecznych pod postacią wygodnego konfliktu,
jednocześnie ignorując związki pomiędzy tym,
co materialne, a tym, co wyobrażone? Czy powinniśmy
opierać swoje racje na idei cywilizacji, polegającej na opanowywaniu
niemożliwej do opanowania przeszłości na
potrzeby podtrzymywania niemożliwej do utrzymania
teraźniejszości? Z całą pewnością nie.

Niniejszy tekst powstał na podstawie trzech wykładów wygłoszonych w Centrum Wilsona w Waszyngtonie oraz na uniwersytetach Cambridge i Princeton; pragnę podziękować za zaproszenie Vladimirowi Tismaneanu, Rory'emu Finninowi i Janowi-Wernerowi Müllerowi.

W części pierwszej Penser la Révolution francaise, Collection Folio/Histoire, Paryż 1978 [w polskim wydaniu pierwszej części tej książki termin "historiographie commémorative" został oddany jako "historiografia wspomnieniowa", zob. Francois Furet, Prawdziwy koniec rewolucji francuskiej, tłum. Barbara Janicka, Wydawnictwo Znak, Kraków 1994, s. 17 - przyp. tłum.].

W wykładach z New School of Social Research z 1965 roku zebranych w tomie Über das Böse: Eine Vorlesung der Ethik, Piper, Monachium 2007.

Zob. m.in.: Ian Kershaw, Hitler: A Biography, W. W. Norton, Nowy Jork 2008; Peter Longerich, The Unwritten Order: Hitler's Role in the Final Solution, Tempus, Stroud 2001; Peter Longerich, Heinrich Himmler: Biographie, Siedler, Berlin 2008. Zob. też moją recenzję prac Longericha w "New York Review of Books" z 23 czerwca 2011, s. 54-56; www. nybooks.com/articles/archives/2011/jun/23/new-approach- holocaust/?pagination=false.

Raul Hilberg, The Destruction of the European Jews, Yale University Press, New Haven 2003, t. 3; Hannah Arendt, The Origins of Totalitarianism, Harcourt, Brace, Nowy Jork 1951 [wyd. pol. Korzenie Totalitaryzmu, tłum. Daniel Grinberg, Mariola Szawiel, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2008].

Chodzi mi zwłaszcza o książkę Michaela R. Marrusa i Roberta O. Paxtona Vichy France and the Jews, Basic Books, Nowy Jork 1981.

W roli anglojęzyczych opracowań Historikerstreit nadal nieocenione są Reworking the Past: Hitler, the Holocaust, and the Historians' Debate pod red. Petera Baldwina, Beacon Press, Boston 1990; oraz Charlesa Maiera The Unmasterable Past, Harvard University Press, Cambridge 1988; Zob. również Hansa Ulricha Wehlera Entsorgung der deutschen Vergangenheit?, Beck, Monachium 1988.

Problem z tego typu podejściem sprowadza się do prostego faktu, iż niemieckie rodziny były doskonale świadome Holokaustu i innych zbrodni niemieckich, tym bardziej, że wiele z nich czerpało zeń korzyści materialne. Choć w latach 80. starsze pokolenia Niemców bez wątpienia zdawały sobie z tego sprawę, kwestia ta nie była wówczas tak dobrze udokumentowana jak później.

Richard J. Evans, The Third Reich at War, Penguin, Nowy Jork 2009; Saul Friedländer, The Years of Extermination: Nazi Germany and the Jews, 1939-1945, New York: Harper Collins, 2007 [wyd. pol. Czas eksterminacji. Nazistowskie Niemcy i Żydzi 1939-1945, tłum. Krzysztof Masłoń i in., Prószyński Media, Warszawa 2010]. Książki te omawiam w "The New York Review of Books" z 30 września 2010 i 3 grudnia 2009.

Fascynującym przykładem pogwałcenia tabu zakazującego podnoszenia tych dość oczywistych kwestii są uwagi Jana Patočki na temat Husserla, pochodzące z jego analizy słynnego wywiadu Heideggera dla tygodnika "Der Spiegel". Zob. komentarz Jana Patočki do "Entretien avec Der Spiegel: Réponses et questions sur l'histoire et la politique", "Le Messager Européeen", nr 1 (1987), s. 21-73.

Wątek ten omawiam szerzej w "The New York Review of Books" z 23 czerwca 2011.

Daniel Jonah Goldhagen, Worse than War: Genocide, Eliminationism, and the Ongoing Assault on Humanity, Public Affairs, Nowy Jork 2009, s. 358 [wyd. pol. Wiek Ludobójstwa, tłum. Michał Romanek, Wydawnictwo Znak, Kraków 2012]; Yitzhak Arad, The Holocaust in the Soviet Union, University of Nebraska Press, Lincoln i Yad Vashem, Jerozolima 2009, s. 89.

Proponowane przeze mnie rozróżnienie historiografii kommemoracyjnej i przyczynowej pokrywa się z grubsza z wprowadzonym przez Isaiah Berlina rozróżnieniem metodologii Woltera i Vico. Zob. Against the Current: Essays in the History of Ideas, Clarendon Press, Oxford 1991, s. 92 [wyd. pol. Pod prąd: eseje z historii idei, tłum. Tomasz Biedroń, Wydaw. Zysk i S-ka, Poznań 2002, s. 158: "Rozwód między naukami przyrodniczymi i humanistycznymi"].

Christoph Dieckmann, Deutsche Bestazungspolitik in Litauen 1941-1944, Wallstein Verlag, Göttingen 2011. Zob. również moje omówienia w "New York Review of Books" z 20 grudnia 2012 i 21 czerwca 2012.

Istotne badania nad rolą OUN w Holokauście prowadzą John Paul Himka i Marco Carynnyk. Zob. też moje artykuły na temat ukraińskich i polskich nacjonalistycznych czystek etnicznych: The Causes of Ukrainian-Polish Ethnic Cleansing, 1943, [w:] "Past and Present" 179 (2003), s. 197-234; The Life and Death of West Volhynian Jews, 1921-1945, [w:] The Shoah in Ukraine: History, Testimony, and Memorialization, red. Ray Brandon i Wendy Lower, Indiana University Press, Bloomington 2008, s. 77-113; odpowiednie rozdziały książki The Reconstruction of Nations: Poland, Ukraine, Lithuania, Belarus, 1569-1999, Yale University Press, New Haven 2003 [wyd. pol. Rekonstrukcja narodów. Polska, Ukraina, Litwa, Białoruś 1569-1999, tłum. Magda Pietrzak-Merta, Wydawnictwo Pogranicze, Sejny 2006]; oraz Sketches from a Secret War: A Polish Artist's Mission to Liberate Soviet Ukraine, Yale University Press, New Haven 2005 [wyd. pol. Tajna wojna. Henryk Józewski i polsko-sowiecka rozgrywka o Ukrainę, tłum. Bartłomiej Pietrzyk, Wydawnictwo ZNAK, Kraków 2008].

W nieodzownym, wyśmienitym pod innymi względami studium żydowskich sztetli, w którym nie sposób było pominąć faktu istnienia przedwojennego, suwerennego państwa polskiego, jego destrukcja została przemilczana: "Społeczeństwo polskie zawaliło się pod ciężarem zepsucia, klęski gospodarczej i własnej nieudolności". Yehuda Bauer, The Death of the Shtetl, Yale University Press, New Haven 2009, s. 360.

Większość swojej pracy naukowej poświęciłem problematyce historii i mitologii narodowej w Europie Wschodniej. Zagadnienia te stanowią przedmiot czterech moich książek poprzedzających Bloodlands [wyd. pol. Skrwawione Ziemie. Europa między Hitlerem a Stalinem, tłum. Bartłomiej Pietrzyk, Świat Książki, Warszawa 2011. Wspomniane cztery wcześniejsze książki to: Nacjonalizm, marksizm i nowoczesna Europa Środkowa. Biografia Kazimierza Kelles-Krauza (1872-1905), tłum. Marta Boguta, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2010; Rekonstrukcja Narodów: Polska, Ukraina, Litwa i Białoruś 1569-1999, op.cit.; Tajna wojna. Henryk Józewski i polsko-sowiecka rozgrywka o Ukrainę, op.cit.; Czerwony książę, tłum. Maciej Antosiewicz, Świat Książki, Warszawa 2010 - przyp. tłum.].

Tytuł książki Grossa (Neighbors) ma w języku angielskim znaczenie, którego brakuje tytułowi oryginału polskiego. W angielskich tłumaczeniach Biblii w Księdze Kapłańskiej 19:18 odnajdujemy nakaz miłowania bliźniego (ang. neighbour, sąsiad - przyp. tłum.) jak samego siebie. W Ewangelii św. Łukasza, w przypowieści o dobrym Samarytaninie, mianem bliźniego (ang. neighbour) określa Jezus tego, kto okazuje litość, co jest dokładnym przeciwieństwem postawy Polaków w Jedwabnem. Ta bolesna ironia jest nieobecna w języku polskim, gdyż tytułowe słowo książki "sąsiedzi" nie jest używane w polskich tłumaczeniach Księgi Kapłańskiej i Ewangelii Łukasza (stosowane jest słowo "bliźni").

A wystarczyłoby skorzystać z jednej pomocy naukowej - Paula Roberta Magocsi'ego Historical Atlas of Central Europe, University of Washington Press, Seattle 2002.

Książki Jana Grossa ukazały się po angielsku, podobnie jak Barbary Engelking i Jacka Leociaka The Warsaw Ghetto: A Guide to the Perished City, Yale University Press, New Haven 2009 [wyd. pol. Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście, Instytut Filozofii i Socjologii, Polska Akademia Nauk, Warszawa 2001 i Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Warszawa 2013]. Na uwagę i tłumaczenie zasługują między innymi: Marka Szapiro Nim słońce wzejdzie... Dziennik pisany w ukryciu 1943-1944, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2007; Barbary Engelking i Dariusza Libionki Żydzi w powstańczej Warszawie, Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Warszawa 2009; Adama Puławskiego W obliczu Zagłady. Rząd RP na Uchodźstwie, Delegatura Rządu RP na Kraj, ZWZ-AK wobec deportacji Żydów do obozów zagłady (1941-1942), Instytut Pamięci Narodowej, Lublin 2009; Jana Grabowskiego Judenjagd. Polowanie na Żydów 1942-1945, Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Warszawa 2011; Barbary Engelking Jest taki piękny, słoneczny dzień... Losy Żydów szukających ratunku na wsi polskiej 1942-1945, Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Warszawa 2011.

Jürgen Matthäus, Martin Shaw, Omer Bartov, Doris Bergen i Donald Bloxham, Forum dyskusyjne na temat Donalda Bloxhama The Final Solution: A Genocide, Oxford University Press, Oxford 2009; "Journal of Genocide Research", nr 1-2 (2013), s. 128; doi:10.1080/14623528.2011.559116.

Published 12 March 2014
Original in English
Translated by Samanta Stecko
First published by Modernism/modernity, V. 20, nr 1 (English version); Res Publica Nowa 24 (2014) (Polish version)

Contributed by Res Publica Nowa © Timothy Snyder / Res Publica Nowa / Eurozine

PDF/PRINT

Read in: EN / PL / RU / DE

Published in

Share article

Newsletter

Subscribe to know what’s worth thinking about.

Discussion